11:11

Rozdział IX

Kilkanaście metrów dalej, na miejscu parkingowym obok ogrodzenia stał duży, czarny SUV należący do Sophie. To właśnie w jego kierunku podążała rozpłakana dziewczyna. 
Większość pracowników korporacji na stanowiskach podobnych do jej nie mogła się pochwalić takim samochodem. Sama Sophie również na niego nie zapracowała. 
Dostała go w prezencie urodzinowym od swoich rodziców. Także w tym roku, w dniu jej urodzin na młodą dziewczynę miał czekać niespodziewany prezent. Lecz tym razem nie miał już być taki wspaniały.

W połowie drogi od biurowca odwróciła się za siebie, aby upewnić się, że nikt za nią nie idzie. Parking był zupełnie pusty. W promilu trzech kilometrów nie było nikogo. Wszędzie tylko samochody. W powietrzu dało się wyczuć spaleniznę. Dziewczyna wyciągnęła z torebki kluczyki, podeszła do czarnego Mercedesa i wsiadła za kierownicę. Coś poruszyło się na tylnej kanapie.

- Co jest do cholery?! - Krzyknęła zdezorientowana Sophie.
- To tylko ja Jason, chciałem porozmawiać... - Powiedział mężczyzna stanowczym lecz spokojnym głosem.
- Dobrze Ci radzę, lepiej stąd wyjdź, bo źle się to dla Ciebie skończy! - wykrzyczała dziewczyna.

Była bardzo zdenerwowana, ręce jej się telepały i nie mogła pozbierać myśli.
Sam fakt, że w jej samochodzie siedział ktoś kto przyprawiał ją o mdłości był wystarczającym powodem wściekłości, która rosła w niej z minuty na minutę.
Dzisiejszego dnia odczuwała żal, wielki żal i rozczarowanie, ale teraz wszystkie te emocje przeobrażały się w nienawiść, złość i obrzydzenie do człowieka, który siedział za nią. Do człowieka, który zupełnie nic nie robił sobie z tego ile ta biedna dziewczyna przez niego wycierpiała.

- Nasza wczorajsza rozmowa pozostawia wiele do życzenia, po za tym nie rozwiązaliśmy najważniejszego problemu. - uśmiechnął się szyderczo.
- Nie słyszałeś co powiedziałam?! Masz trzy sekundy żeby wysiąść z mojego samochodu w przeciwnym razie użyję innych środków przymusu. - Poirytowana Sophie kipiała ze złości.
- Nie zamierzam się stąd ruszyć dopóki nie porozmawiamy. - Nie ustępował Jason.
Dziewczyna nie wytrzymała, ze schowka pod fotelem kierowcy wyjęła broń, szybko ją przeładowując odwróciła się i mierząc w stronę Jasona krzyknęła:
- Wypieprzasz stąd albo Twój mózg rozpierdoli się na tylnej szybie samochodu, jasne? 

- Sophie, a... ale co Ty robisz do jasnej cholery?! - mężczyzna przerażony zaczął cofać się na tylnej kanapie samochodu w kierunku drzwi.
- Jeszcze mnie popamiętasz głupia zdziro! - Wykrzyczał i uciekł w stronę biurowca.

Dziewczyna schowała broń do schowka, przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjeżdżając z parkingu ruszyła przed siebie. Jadąc przez uliczki myślała tylko o tym, 
aby jak najszybciej dotrzeć do domu, wziąć długą, relaksacyjną kąpiel i położyć się spać. 
Niestety doskonale wiedziała, że na pewno coś pokrzyżuje jej plany.

12:00

Rozdział XIII

Na całą ulicę rozległ się głuchy dźwięk alarmu.

- Co to było do cholery było? - zapytała przerażona Marie.
- Nie mam pojęcia, ale musimy stąd wszyscy spadać. - odpowiedział jej Óscar. 

Clare ze zdziwieniem w oczach patrzyła na resztę obecnych w jadalni. 
Stali tak przez chwilę w osłupieniu czekając, aż dotrze do nich to co właśnie przed chwilą się stało. Z szoku wyrwały ich głośne krzyki dochodzące z korytarza. To ludzie wybiegający ze swoich biur w panice pytali jeden drugiego co się stało. W oddali gdzieś po za grubymi murami budynku dało się słyszeć przenikliwe wycie syren zbliżających się pojazdów służb ratunkowych oraz policji. Zszokowani pracownicy krzątając się w tym chaosie zabierali swoje rzeczy pędem kierując się w stronę wyjść ewakuacyjnych. 
Ktoś przez głośniki umieszczone w pomieszczeniach biurowych, na korytarzach i w windzie ogłosił, aby cały personel kierował się do wyjścia ewakuacyjnego na tyłach budynku. Dopiero wtedy, gdy osoby kierujące ewakuacją znalazły się we właściwych miejscach biurowca, cała procedura nabrała Wszyscy pracownicy doskonale wiedzieli jak postępować w przypadkach ewakuacji, dyrektor korporacji zwracał na to szczególną uwagę podczas prób ewakuacyjnych. Jednak tym razem wśród wszystkich pracowników znalazła się jedna osoba, która za żadne skarby świata nie miała nawet najmniejszej ochoty usunąć się z budynku. 
Vito, Clare, Marie i Óscar podbiegli do Sophie, która wciąż siedziała zapłakana na zimnej posadzce jakby to, co przed chwilą się stało nie zrobiło na niej nawet minimalnego wrażenia.

- Sophie wstawaj, nie mamy czasu! - krzyknęła Marie. 
- Zostawcie mnie w spokoju, wolę tu zostać cokolwiek się stało. - mówiła wciąż ze łzami w oczach. 

Jej głos wydawał się niknąć coraz bardziej. Dało się słyszeć w nim rezygnację i całkowite załamanie. 
Ciekawe co się stało. - pomyślała Clare. 
W tej chwili Vito łapiąc za rękę Sophie szarpnął ja mocno ku górze zrywając na równe nogi. To był odpowiedni moment, aby przemówić zrezygnowanej dziewczynie do rozsądku, więc Marie mocno złapała ją za obydwa ramiona i zaczęła telepać mając nadzieję, że to właśnie pozwoli jej wyjść z szoku, z którego nie mogła się wybudzić. Jednak dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej. W tym momencie Óscar z nieprawdopodobną wręcz lekkością złapał Sophie, przerzucił przez ramię i ruszył w stronę wyjścia ewakuacyjnego, a cała reszta obecnych w jadalni ruszyła za nimi. 

- Musimy się pospieszyć już dość czasu straciliśmy próbując ją wyciągnąć. - Marie nie przebierała w słowach.

Biegli razem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Z siódmego piętra na dół schodami mieli dość spory kawałek zwłaszcza, że jedno z nich biegło za dwoje. Nie mieli innego wyjścia. W końcu byli przyjaciółmi. "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego."

Na samym dole, w wyznaczonym punkcie zbiórki wyczytywano wszystkich pracowników z listy sprawdzając czy, aby wszyscy są już na miejscu. 

- W samą porę moi drodzy! - powiedział zastępca dyrektora, który stał najbliżej.
- Mieliśmy małe opóźnienie... - odpowiedziała mu Clare patrząc znacząco na Óscara opuszczającego ze swojego ramienia zapłakaną Sophie.
- No tak, rozumiem. Wiecie już właściwie co się stało? - zapytał.
- Nie mamy pojęcia, myśleliśmy, że to bomba, albo coś podobnego przyznam się szczerze. - powiedziała Marie.
- Nic z tych rzeczy, to tylko Tir, nie ma nawet ofiar śmiertelnych, budynek w tej części obecnie był pusty. - odpowiedział jej Jason ze stoickim spokojem wyrysowanym na twarzy.

Zastępca dyrektora był człowiekiem niezwykle opanowanym, stanowczym, zdecydowanym i nade wszystko pewnym siebie. Budził w ten sposób zachwyt  wśród swoich współpracowników jak i przełożonych. To właśnie dzięki tym cechom charakteru jak i swojemu uporowi w dążeniu do celu zapewnił sobie tak wysokie stanowisko w korporacji. Był z tego niezwykle dumny.

- Mówisz to z takim spokojem jakby co najmniej puchowa poduszka uderzyła w budynek. - Vito popatrzył na Jasona z zażenowaniem unosząc prawą brew.
- A cóż wielkiego się stało? Straty pokryje ubezpieczenie, żegnam.
Z tymi słowami zastępca dyrektora skierował się w stronę swoich przełożonych.
- Co za sukinsyn! - z oburzeniem krzyknęła Sophie.
Nikt nie spodziewał się, że dziewczyna odezwie się choćby słowem. Stali tak wszyscy razem patrząc po sobie, aż w końcu Óscar zapytał:
- Nie mogłaś wrócić do żywych 20 minut temu? - śmiejąc się szturchnął ją pod bok.

W tym momencie została wyczytana ostatnia osoba z listy. Wszyscy byli obecni i co najważniejsze żywi.

- To wszystko jego wina. - odpowiedziała, a łzy znów stanęły jej w oczach.
Dziewczyna nie mówiąc więcej nic spojrzała na nich po czym odwracając wzrok udała się w kierunku parkingu ma tyłach biurowca.

10:13

Rozdział VII

Jadalnia nie wiele różniła się wyglądem od całej reszty pomieszczeń w biurowcu. Jedyną różnicą jeśli chodzi o wystrój wnętrza były meble kuchenne również wykonane z mahoniu oraz kuchenka i lodówko-zamrażarka koloru czarnego. Mocne ledowe światło padało na granitową posadzkę czyniąc ją jeszcze jaśniejszą. W powietrzu dało się czuć zapach świeżo parzonej, aromatycznej kawy i jeszcze ciepłego pieczywa, które sekretarka dyrektora korporacji kupowała codziennie rano w piekarni na przeciwko budynku. Była godzina 11:00 o tej godzinie w jadalni nie było nikogo z wyjątkiem Óscara i Clare. Chwilę wcześniej w korytarzu spotkali Vito i Marie, teraz czekali na nich i na Sophie. Para usiadła  obok siebie na skórzanej sofie, która stała w rogu pomieszczenia. Na przeciwko sofy stał narożnik z czarnej skóry, a po środku między nimi stała niska, pięknie rzeźbiona ława z drewna mahoniowego. Ktoś zza ściany nacisnął na klamkę i drzwi do jadalni otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł Vito, a zaraz za nim Marie. Mężczyzna usiadł na skórzanym narożniku, a kobieta podeszła do lodówki, wyciągnęła ich lunch i wsadziła do kuchenki mikrofalowej. Pięć minut później gotowe danie było już ciepłe. Marie szybkim krokiem podeszła do ławy i postawiła przed Vito lunch. 
- Smacznego! - powiedzieli wszyscy chórem.
- Dziękuję. - odpowiedział im mężczyzna.

Óscar i Clare czekali cierpliwie, aż jej młodsza siostra i jej partner skończą jeść posiłek i przejdą wreszcie do sedna sprawy. Mijały jednak kolejne minuty, a Óscar z założoną nogą na nogę cały czas niecierpliwie machał stopą i rozglądał się na boki co sprawiało wrażenie jakby miał zaraz wyjść z siebie i stanąć obok. Clare szukała czegoś uważnie w swoim smartfonie, nie zwracając uwagi na całą sytuację. Nagle w drzwiach stanęła Sophie. Po jej policzkach spływał czarny jak węgiel tusz do rzęs, oczy były czerwone od łez, a jej długie blond włosy potargane.

- O matko! - wykrzyknął Óscar wstając na równe nogi.
W tym momencie Clare oderwała wzrok od smartfona,a Vito i Marie od swojego lunchu.
- Co Ci się stało Sophie? - zapytał Óscara.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic tylko bezradnie osunęła się po ścianie siadając na podłodze. Zakryła rękoma twarz i zaczęła głośno szlochać. 
Wszyscy obecni popatrzyli po sobie po czym, Vito podszedł do rozczochranej blondynki, ukucnął i zapytał:
- Sophie jeśli stało się coś o czym możemy wiedzieć i chcesz nam o tym powiedzieć zrób to.

Doskonale wiesz, że zawsze mogłaś na nas liczyć więc i w tej chwili nie zawiedziemy Twojego zaufania. 
Wszyscy doskonale wiedzieli, że Vito ma niesamowity dar przekonywania, po za tym znał Sophie najdłużej z nich wszystkich i potrafił doskonale wpłynąć na jej zdanie. 
Być może i tym razem się uda? - pomyślał mężczyzna.

Dziewczyna próbując powstrzymać potok łez, który wylewał się jej spod powiek bąknęła tylko:- Bo, bo on miał...
I znów zakryła twarz dłońmi nie przerywając płaczu.


Przyjaciele odeszli kawałek dalej, aby móc porozmawiać o zaistniałej sytuacji jednocześnie nie spuszczając oka z zapłakanej blondynki.

- To już coś! - powiedziała Marie - przynajmniej wiemy, że chodzi o tego palanta, z którym Sophie się spotykała.
- W sumie to nie słyszałam, aby ostatnimi czasy się z nim widziała. - wtrąciła Clare.
- A ja słyszałem jak... - i właśnie w tym momencie z hukiem coś uderzyło w biurowiec...

12:00

Rozdział VI

Tamtego lata razem z Clare postanowiłyśmy, że tegoroczny urlop spędzimy z naszymi wspólnymi przyjaciółmi. 
- Marie upiła łyk imbirowej herbaty z rumem i kontynuowała.

Pracowaliśmy wtedy razem w jednej z hiszpańskich firm. 
Duża korporacja zajmująca się branżą IT. 
Zupełnie niezgodne z zawodem przez nas wyuczonym. Clare śmiała się, że po studiach, z dyplomem powinnyśmy pracować w FBI albo w CIA. Oczywiście ja wmawiałam sobie, że to chwilowy zastój i zaraz po wakacjach zaczniemy spełniać plany i realizować cele zawodowe. Niestety los chciał inaczej.  
Wakacje jak co roku zapowiadały się upalnie. Tego dnia przyjechałam do pracy spóźniona, od razu po wyjściu z samochodu na firmowym parkingu spotkałam Vit0. 
Codzienny uśmiech na jego twarzy, gdy tylko mnie widział sprawiał, że cała w środku drżałam. Czułam, że między nami istnieje więź znacznie silniejsza niż przyjaźń, 
choć do tej pory nie mogłam w to uwierzyć to z dnia na dzień coraz bardziej skłaniałam się ku temu. Spojrzałam na niego i zapytałam:
- Vito, razem z Clare pomyślałyśmy, że moglibyśmy ten urlop spędzić razem w Toledo, oczywiście jeśli Ty, Sophie i Óscar mielibyście ochotę.
- Marie z miłą chęcią skorzystam z Twojej propozycji, ale muszę zapytać resztę o zdanie. 
W każdym razie moje poparcie już masz.
Uśmiechnął się do niej zawadiacko, wskazując ręką kierunek do drzwi wielkiego biurowca.
- Rozumiem Vito, wiesz razem z Clare chciałybyśmy zwiedzić Klasztor św. Dominika z Silos, wiesz jaką ona ma słabość do sztuki, a jest to najstarszy klasztor w Toledo .
- W pełni się z nią zgadzam, wszystkie kościoły i klasztory w Toledo są godne zwiedzenia.
- Oczywiście, mamy zamiar zwiedzić wszystko co tylko jest możliwe do zwiedzenia.
Marie uśmiechnęła się tak czarująco, że Vito nie mógł nie odwzajemnić tego uśmiechu.
- Więc jak będzie? - zapytała.
- Chodźmy zapytać resztę zaproszonych!
Biuro Sophie i Óscara mieściło się na siódmym piętrze 20 piętrowego biurowca, 
zaraz obok pomieszczenia biurowego zajmowanego przez Vita, Clare i Marie. Budynek w którym mieściła się jedna z największych korporacji w branży IT pochodził z XIX w. 
Został odrestaurowany niespełna rok temu dzięki czemu wyglądał niezwykle, wręcz zniewalająco na tle innych budowli, które go otaczały. Z zewnątrz przypominał wspaniałą kamieniczkę, miał przepiękne balkony i duże okna, a wewnątrz posadzki z białego granitu. Ściany w całym budynku były pokryte farbą koloru białego, a meble były wyrzeźbione z mahoniu. Wszystko współgrało razem w każdym detalu. Kontrast idealny.
Po wejściu do biurowca oboje skierowali się  w stronę windy.
Marie wcisnęła guzik i nie czekając nawet pięciu minut wsiedli razem z Vitem do windy kierując się na siódme piętro budynku.
- Ciekawe czy wszyscy się zgodzą. - pomyślała Marie.
W tym momencie drzwi windy otworzyły się.
A Marie zobaczyła to czego nigdy wcześniej by się nie spodziewała.
Z osłupieniem popatrzyła na Vita, a mężczyzna na nią. Nie dowierzali temu co przed chwilą zobaczyli na własne oczy.

Jej siostra,wiecznie zniesmaczona widokiem mężczyzn, ostentacyjnie głosząca poglądy feministyczne w objęciach Óscara?
Oboje byli w takim szoku, że nie sposób było tego nie zauważyć. 
Popatrzyli po sobie i z uśmiechem na twarzach pewnym krokiem skierowali się w stronę zakochanych.

- Clare, nie chcemy wam z Vitem przeszkadzać, ale musimy naradzić się w sprawie wspólnych wakacji, także mogłabyś wraz z Óscarem zakończyć to szczebiotanie.
Marie wyszczerzyła zęby w szyderczym uśmiechu.
Kolega z windy zawtórował jej.

- Jasne Marie, za 10 minut spotkamy się jadalni.

Starsza siostra zniesmaczona zgryźliwą uwagą towarzyszki Vita odwróciła się do nich plecami i łapiąc pod rękę swojego przyjaciela ruszyli razem w stronę biura.


Była już godzina pierwsza w nocy, a Simon i Marie wciąż siedzieli przy kominku, coraz popijając gorącą herbatę i patrząc sobie głęboko w oczy, między nimi budowała się głęboka więź, niewidzialna nić porozumienia, zaczynali rozumieć, że stają się sobie bardzo bliscy.





14:15

Rozdział V

Moja mała, słodka Marie, cały czas taka sama, niezmienna - pomyślał Simon. 
Doskonale wiedział, że to właśnie w nim widziała największe oparcie, że to na jego wsparcie właśnie dziś liczyła. Co więcej, był tego pewien. Nigdy w życiu nie widział jej tak spokojnej, a zarazem poddenerwowanej. On sam nie był raczej oazą spokoju, jednak potrafił panować nad emocjami, które często brały nad nim górę. Simon był szalonym człowiekiem pełnym wątpliwości do samego siebie. Od kilkunastu lat uzależnionym od adrenaliny narwańcem, który nie stosował się do żadnych zasad i norm społecznych. Nie zważał zbytnio na to co myślą o nim inni ludzie, ani co sądzą o jego poczynaniach. Kilka lat po ukończeniu studiów na University of Granada wyjechał za granicę, aby tam podjąć pracę zupełnie niezgodną z jego powołaniem. Doskonale wiedział, że kiedyś będzie mógł wrócić do swojego Kraju i śmiać się z tych, którzy życzyli mu źle. Niestety na tamten moment musiał jakoś sobie poradzić. Choć tęsknota za rodzinnym domem i bliskimi była bardzo silna. Niemal wyniszczająca nie poddał się i osiągał krok po kroku swoje cele. Teraz wiedział, że dziewięć lat temu podjął tą ważną decyzję słusznie, by dziś móc pozwolić sobie na godne życie u siebie w Ojczyźnie. Tamtego lata, gdy Marie razem z Clare wróciły do domu, jego telefon zadzwonił po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie chciał wiedzieć nic. Wystarczył roztrzęsiony głos, który usłyszał w słuchawce. Nie zastanawiając się ani chwili, zarzucił na siebie kurtkę, zbiegł na dół po schodach do samochodu zaparkowanego na przeciw.  Stan w jakim zastał je obie doprowadził go na skraj rozpaczy. To co zobaczył wykraczało po za granice jego wyobraźni. Na ten widok jego serce przepełnił wielki żal, a rozum otępiały od emocji jakie nim miotały całkowicie zatracił. Uczucia, które w nim wzbierały były ciemne, lecz wyraźne. Gniew, żal i złość przepełniały całe jego ciało. Lecz dziś, patrząc na Marie siedzącą w fotelu przy kominku, ubraną w wyraźnie za duży sweter i pocięte jeansy czuł ciepło w sercu.
- Doskonale wiesz o tym, że zawsze Cię wysłucham i pomogę w miarę moich możliwości.
Marie westchnęła cicho sięgając po kubek z herbatą, który postawił na stoliku obok fotela, w którym siedziała Simon.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale kilka lat temu, wtedy w Toledo byłyśmy z Clare i kilkoma przyjaciółmi na wycieczce.
Mówiąc to Marie cały czas miała oczy spuszczone w dół. Była zamyślona. W głębi siebie szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Zastanawiała się czy aby na pewno dobrze robi, chcąc powiedzieć Simonowi o tym wszystkim co drzemało w niej dotychczas. Doskonale wiedziała, że kiedyś to co tłamsiła w sobie przez te wszystkie lata będzie musiało znaleźć swoje ujście i wybuchnie wylewając na światło dzienne cały żal, rozgoryczenie i poczucie winy za to co wydarzyło się tamtego lata.
- Moja droga jak mógłbym zapomnieć. Przecież odwiedziłem was od razu po waszym powrocie.
Simon czuł teraz jak na nowo wzbiera w nim gniew.
- Pamiętam. Musisz jednak wiedzieć, że to co się tam wtedy wydarzyło do dziś było tajemnicą strzeżoną czujnie przeze mnie i przez Clare.
- Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że to co mi opowiedziałyście tamtego dnia, kiedy przyjechałem i zastałem was roztrzęsione i zapłakane nie było prawdą?
Mężczyzna teraz już kipiał gniewem, jeszcze kilka słów i wszystko co teraz tak skrupulatnie tłamsi w sobie znajdzie upust na ścianie. Jego palce zacisnęły się w pięść.
- Ależ oczywiście, że po części było to prawdą. Jednakże nie znasz  co najmniej połowy szczegółów. Wiesz tylko tyle, że udało nam się uciec, a reszta niestety nie miała tyle szczęścia. Jednak ...

Marie podniosła wzrok z podłogi na swojego przyjaciela, patrząc mu wprost w piwne oczy. Nie potrafiła dostrzec w nich nic z wyjątkiem złości, która teraz przepełniała jego całego.
- Chcesz mi powiedzieć, że zataiłaś prawdę, ponieważ bałaś się, że mógłbym zrobić coś co mogłoby zaszkodzić Twoim planom, prawda?
- Poniekąd tak było. Jednak dziś przychodzę do Ciebie z otwartym sercem i duszą. Chcę Ci opowiedzieć o wszystkim co się wydarzyło, nie zatajając najmniejszych choćby szczegółów.
Patrzyli tak na siebie nawzajem przez dłuższą chwilę. Każde z nich zastanawiało się co drugie teraz myśli, próbując rozgryźć na wzajem to co już dawno powinno zostać wyjaśnione.
Simone nie odrywając wzroku od Marie w końcu rozsiadł się wygodnie w fotelu.
W końcu nie wytrzymał, ciekawość wzięła nad nim górę.
- Dobrze, zatem wysłucham tego co masz mi do powiedzenia, ale ostrzegam chcę słyszeć tylko i wyłącznie prawdę. Bez owijania w bawełnę jasne?
- Inaczej by mnie tu dzisiaj nie były mój drogi.
Kobieta przeniosła wzrok z przyjaciela na kominek. Obserwowała płomienie tańczące na drwach i zakrywając dłonie w rękawach swetra ściskała kubek z parującym napojem. Pociągnęła łyk gorącej herbaty i westchnęła.

09:15

Rozdział IV

Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, a już  pewnością nie wtedy kiedy kierujemy się emocjami. Często to właśnie one skłaniają nas do porywów, w których zatracamy siebie nie myśląc o konsekwencjach. Tak właśnie było w tym przypadku. Złość i gniew kierowały teraz wszystkimi zmysłami Marie. Całkowicie zaślepiając jej obraz rzeczywistości. To właśnie dlatego tej nocy, będąc tak blisko domu postanowiła zmienić kierunek i odwiedzić ich starego przyjaciela. Doskonale wiedziała, że jedyną osobą oprócz Clare, w której może szukać oparcia i zrozumienia był Simon. Potrzebowała go teraz bardziej niż kogokolwiek innego. Po za tym wiedziała doskonale, że nikt inny nie byłby w stanie jej teraz pomóc. Ostatni raz rozmawiali cztery miesiące temu. Dla wielu osób było to co najmniej dziwne, bo przecież o przyjaźń trzeba dbać codziennie, ale w przypadku tej trójki było zupełnie inaczej. Znali się jeszcze z czasów studiów. Obie siostry były zupełnie inne niż większość studentek w ich wieku. Nie potrzebowały towarzystwa innych ludzi, nie chciały się przypasować do żadnej grupy i unikały za wszelką cenę bliższych kontaktów z innymi studentami. Simona poznały przez przypadek na jednym z wykładów dotyczących medycyny sądowej. Po jakimś czasie zrozumieli, że są tak podobni do siebie jakby byli rodzeństwem i, że nie potrzebują nikogo po za sobą. Po studiach ich drogi rozeszły się, każdy poszedł w swoim kierunku realizując swoje plany, mimo to starali się utrzymywać  ze sobą zdrowy kontakt przez te wszystkie lata. I udało się. Nie potrzebowali częstych rozmów czy spotkań, wystarczyła im świadomość, że zawsze mogą na siebie liczyć. Znała jego numer telefonu na pamięć od wielu lat. Ani chwili dłużej nie zastanawiając się czy wciąż jest aktualny, wyciągając telefon z kieszeni i osłaniając go ręką przed deszczem wykręciła numer.  Po kilku monotonnych sygnałach w słuchawce rozległ się niski męski głos.
- Witaj Marie, miło że dzwonisz, czy coś się stało? - zapytał Simon.
- Witaj mój drogi. Wiem, że dzwonię dość późno, ale czy mogłabym Ci zająć chwilę?
Doskonale wiedziała, że Simon, zawsze znajdzie dla niej czas, choćby miał zostawić wszystko czym w danym momencie się zajmował. To właśnie było najlepsze w ich relacjach. Nie ważne gdzie i o której mogli liczyć na siebie, bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. To było bezcenne. W końcu tak rzadko prosili siebie na wzajem o pomoc.

- Żartujesz kochana, nigdy nie jest zbyt późno, żebym Cię zobaczył.
- Nie zmieniłeś adresu ma nadzieję?
- Niezmiennie zapraszam Cię na Al. Castilla.
- Dobrze, za 10 minut będę na miejscu.
- Nie mogę się doczekać moja droga.
Po tej rozmowie Marie uśmiechnęła się szczerze pierwszy raz tego wieczora. Poczuła się bezpieczna wiedząc, że będzie miała możliwość opowiedzenia o wszystkim, komuś kto jest jej tak bliski. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel, nigdy w życiu nie wyjawi żadnej tajemnicy, którą mu powierzy, Simon był człowiekiem bardzo honorowym i słownym. Za to ceniła go najbardziej. Po za tym nie zadawał zbędnych pytań, potrafił dobrze słuchać i dopiero na koniec, kiedy Marie wyrzuciła z siebie już wszystko to, co leżało jej na sercu mówił. Wiele razy pomógł i jej i Clare w trudnych chwilach ich życia. Był nieoceniony.

Po kilku minutach Marie stała już pod kamieniczką na Al. Castilla. Simon mieszkał na pierwszym piętrze. Wcisnęła przycisk na domofonie raz, drugi i trzeci. Były to krótkie sygnały następujące jeden po drugim. Po chwili usłyszała znajomy, przyjazny i ciepły głos.
- Droga zajęła Ci krócej niż się tego spodziewałem, wejdź na górę.
Otworzyła drzwi od bramy i wolno wchodząc po stopniach na piętro czuła jak jej ciało przeszywa fala ciepła. Marzyła teraz tylko o tym, aby usiąść w fotelu przy kominku w małym mieszkaniu Simon' a z filiżanką imbirowej herbaty z rumem w dłoniach. Gdy znalazła się już pod drzwiami, chwila zawahania przeszła jej przez myśl. - Może nie powinnam mu o tym mówić... Bądź co bądź jest moim przyjacielem, być może nigdy nie zgodzi się na ten szalony pomysł, albo co gorsze będzie usilnie próbował mi go odradzić. 
Jednak zwątpienie szybko rozwiał szczęk zamka w drzwiach. 
- Nic się nie zmieniłeś mój drogi, dalej jesteś tak samo paskudny jak cztery miesiące temu.
Zaśmiała się szyderczo i szturchnęła go w tors.
- Zawsze byłaś zgryźliwa, zimna i cyniczna. Chyba nigdy się tego nie od uczysz.
Simon skrzywił się na samą myśl o tym, że Marie mogłaby być inna. Nie byłaby wtedy sobą. W końcu kiedyś, gdy byli jeszcze bardzo młodzi właśnie dlatego obdarzył ją takim serdecznym uczuciem. Polubił ją szalenie właśnie dlatego, że nigdy nie dała sobą pomiatać, byli tacy podobni.
- No cóż, o Tobie mogę powiedzieć właściwie to samo.
- Proszę, wejdź do środka, przemokłaś do suchej nitki, zrobię Ci herbatę, a Ty usiądź wygodnie.
- Tą co zawsze poproszę.
Marie przekroczyła próg drzwi, zdjęła buty i płaszcz po czym udała się przez korytarz do sąsiedniego pokoju. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego mieszającego się z zapachem lawendowych świec zapachowych. Tak jak i Simon uwielbiała ten zapach, miał w sobie magię, potrafił ukoić z szargane nerwy i uspokaja prawie tak dobrze jak Jagermaister. 
Rozsiadając się wygodnie w fotelu obok kominka od, którego biło niewyobrażalnie przyjemne ciepło otulające jej zziębnięte ciało czekała na Simona. Jej umysł błądził teraz gdzieś daleko usiłując przywołać wspomnienia, które już dawno wyparła z siebie. Siedząc tak dłuższą chwilę wpatrywała się w płomienie tańczące na przeszklonej szybie kominka.
- To będzie trudniejsze niż myślałam, mój drogi. Powiedziała Marie nie odrywając wzroku od obrazu, w który wpatrywała się przed chwilą słysząc ciche kroki za sobą.

15:17

Rozdział III

Idąc ciemnymi, przesiąkniętymi wilgocią uliczkami Guadalajara, zatopiona w myślach Marie zastanawiała się co powinna zrobić ze sobą tej nocy. Demony przeszłości od ponad dwóch lat nie dawały jej o sobie zapomnieć. Z dnia na dzień coraz gorzej sobie z tym radziła. Często nocami nie mogła spokojnie zasnąć, przez co coraz gorzej radziła sobie w życiu zawodowym. Miała serdecznie dość takiego życia jakie wiodła do tej pory. Ciężar, który nosiła w sobie zatruwał każdą minutę jej egzystencji. Przez pięć lat zmieniła się diametralnie, niemalże nie do poznania. Odrzuciła od siebie całą najbliższą rodzinę z wyjątkiem Clare. W końcu przeżyły ten koszmar razem, nie mogła tak po prostu zostawić ją samej sobie, bo mogłoby się to skończyć znacznie gorzej niż się skończyło. Marie doskonale o tym wiedziała. Co prawda była cztery lata młodsza od swojej siostry, mimo to znacznie dojrzalsza i bardziej zaradna. Doskonale potrafiła zamaskować wszystkie uczucia, które nią miotały, a przynajmniej do dzisiejszego dnia. Idąc tak między kamieniczkami nie przestawała myśleć o tym co powinna w końcu zrobić ze swoim życiem. Do głowy przychodziły jej najróżniejsze pomysły, mimo to postanowiła nic nie planować i dać się ponieść emocjom. Odkąd straciła najbliższych przyjaciół już nic nie przynosiło jej tyle radości co niegdyś.  Bijąc się z myślami wyciągnęła z Torebki zapalniczkę i mentolowe papierosy.  Z każdym krokiem byłą coraz bliżej domu. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wrócić, wziąć gorącą kąpiel, zrelaksować się i położyć do łóżka.
- Pieprzyć rozsądek.
Pomyślała i odpaliła kolejnego papierosa.

Clare wyszła z baru dwadzieścia minut później. Idąc przez ulice w deszczu zastanawiała się jak daleko może być teraz Marie. Mijając kolejne budynki i witryny sklepowe dotarła do mieszkania na Calle de Sigüenza, zadzwoniła domofonem jeden raz, po chwili drugi, po czym dzwonek przerodził się w alarm.

- Pewnie wyłączony. Jak zwykle musi robić mi na złość. - wymamrotała sama do siebie.


Otwierając torebkę zaczęła gorączkowo szukać kluczy, po pięciu minutach przekopywania się między zawartością i przegródkami znalazła ich pęk. Teraz wystarczy tylko trafić do zamka, przekręcić klucz i wejść do trzecie piętro. Udało się, weszła do środka. Pokonując stopień za stopniem zbliżała się do miejsca docelowego. Nie mogła się doczekać kiedy przekroczy próg domu, zdejmie z siebie przemoczone do suchej nitki ubranie, napuści gorącej wody do wanny i zanurzy się w jej toni. Im bliżej mieszkania była, tym bardziej natrętna zdawała się myśl, że coś mogłoby pójść nie po jej myśli. Kiedy minęła ostatnie półpiętro myśl ta narosła do tego stopnia, że ostatnie kila metrów w górę przebiegła. Dopadając do drzwi, przekręcając klucz i szarpiąc za klamkę nie była w stanie się uspokoić. Nerwy i niepewność wzięły nad nią górę. Roztrzepane ręce nie były wstanie odpuścić i przestać drżeć. W końcu drzwi się otworzyły.

- Marie pewnie już śpi. Zawsze chodziła spać o tej porze, to nic dziwnego. 

Nie potrzebnie się martwiłam.- Pomyślała.

 W mieszkaniu świeciło się światło, Clare odwiesiła kurtkę na wieszak i schyliła się, aby zdjąć buty. Zupełnie odruchowo spojrzała na piękną dębową szafkę obok dużego lustra oprawionego mahoniową ramą w przedpokoju. Ku jej zdumieniu nie było w niej butów Marie. Starsza siostra w jednym pantoflu i z drugim butem na stopie wbiegła do salonu, w którym świeciło się światło. Nikogo w nim nie było. Wszystko było w najlepszym porządku. Pierwsze drzwi na lewo prowadziły do kuchni, zaś drugie do pokoju Marie. Nie zastanawiając się, ani sekundy dłużej Clare wbiegła do pokoju siostry. To co zobaczyła po otworzeniu drzwi, wyglądało co najmniej dziwnie. Przerażona usiadła na łóżku siostry zastanawiając się co powinna teraz zrobić...