14:15

Rozdział V

Moja mała, słodka Marie, cały czas taka sama, niezmienna - pomyślał Simon. 
Doskonale wiedział, że to właśnie w nim widziała największe oparcie, że to na jego wsparcie właśnie dziś liczyła. Co więcej, był tego pewien. Nigdy w życiu nie widział jej tak spokojnej, a zarazem poddenerwowanej. On sam nie był raczej oazą spokoju, jednak potrafił panować nad emocjami, które często brały nad nim górę. Simon był szalonym człowiekiem pełnym wątpliwości do samego siebie. Od kilkunastu lat uzależnionym od adrenaliny narwańcem, który nie stosował się do żadnych zasad i norm społecznych. Nie zważał zbytnio na to co myślą o nim inni ludzie, ani co sądzą o jego poczynaniach. Kilka lat po ukończeniu studiów na University of Granada wyjechał za granicę, aby tam podjąć pracę zupełnie niezgodną z jego powołaniem. Doskonale wiedział, że kiedyś będzie mógł wrócić do swojego Kraju i śmiać się z tych, którzy życzyli mu źle. Niestety na tamten moment musiał jakoś sobie poradzić. Choć tęsknota za rodzinnym domem i bliskimi była bardzo silna. Niemal wyniszczająca nie poddał się i osiągał krok po kroku swoje cele. Teraz wiedział, że dziewięć lat temu podjął tą ważną decyzję słusznie, by dziś móc pozwolić sobie na godne życie u siebie w Ojczyźnie. Tamtego lata, gdy Marie razem z Clare wróciły do domu, jego telefon zadzwonił po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie chciał wiedzieć nic. Wystarczył roztrzęsiony głos, który usłyszał w słuchawce. Nie zastanawiając się ani chwili, zarzucił na siebie kurtkę, zbiegł na dół po schodach do samochodu zaparkowanego na przeciw.  Stan w jakim zastał je obie doprowadził go na skraj rozpaczy. To co zobaczył wykraczało po za granice jego wyobraźni. Na ten widok jego serce przepełnił wielki żal, a rozum otępiały od emocji jakie nim miotały całkowicie zatracił. Uczucia, które w nim wzbierały były ciemne, lecz wyraźne. Gniew, żal i złość przepełniały całe jego ciało. Lecz dziś, patrząc na Marie siedzącą w fotelu przy kominku, ubraną w wyraźnie za duży sweter i pocięte jeansy czuł ciepło w sercu.
- Doskonale wiesz o tym, że zawsze Cię wysłucham i pomogę w miarę moich możliwości.
Marie westchnęła cicho sięgając po kubek z herbatą, który postawił na stoliku obok fotela, w którym siedziała Simon.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale kilka lat temu, wtedy w Toledo byłyśmy z Clare i kilkoma przyjaciółmi na wycieczce.
Mówiąc to Marie cały czas miała oczy spuszczone w dół. Była zamyślona. W głębi siebie szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Zastanawiała się czy aby na pewno dobrze robi, chcąc powiedzieć Simonowi o tym wszystkim co drzemało w niej dotychczas. Doskonale wiedziała, że kiedyś to co tłamsiła w sobie przez te wszystkie lata będzie musiało znaleźć swoje ujście i wybuchnie wylewając na światło dzienne cały żal, rozgoryczenie i poczucie winy za to co wydarzyło się tamtego lata.
- Moja droga jak mógłbym zapomnieć. Przecież odwiedziłem was od razu po waszym powrocie.
Simon czuł teraz jak na nowo wzbiera w nim gniew.
- Pamiętam. Musisz jednak wiedzieć, że to co się tam wtedy wydarzyło do dziś było tajemnicą strzeżoną czujnie przeze mnie i przez Clare.
- Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że to co mi opowiedziałyście tamtego dnia, kiedy przyjechałem i zastałem was roztrzęsione i zapłakane nie było prawdą?
Mężczyzna teraz już kipiał gniewem, jeszcze kilka słów i wszystko co teraz tak skrupulatnie tłamsi w sobie znajdzie upust na ścianie. Jego palce zacisnęły się w pięść.
- Ależ oczywiście, że po części było to prawdą. Jednakże nie znasz  co najmniej połowy szczegółów. Wiesz tylko tyle, że udało nam się uciec, a reszta niestety nie miała tyle szczęścia. Jednak ...

Marie podniosła wzrok z podłogi na swojego przyjaciela, patrząc mu wprost w piwne oczy. Nie potrafiła dostrzec w nich nic z wyjątkiem złości, która teraz przepełniała jego całego.
- Chcesz mi powiedzieć, że zataiłaś prawdę, ponieważ bałaś się, że mógłbym zrobić coś co mogłoby zaszkodzić Twoim planom, prawda?
- Poniekąd tak było. Jednak dziś przychodzę do Ciebie z otwartym sercem i duszą. Chcę Ci opowiedzieć o wszystkim co się wydarzyło, nie zatajając najmniejszych choćby szczegółów.
Patrzyli tak na siebie nawzajem przez dłuższą chwilę. Każde z nich zastanawiało się co drugie teraz myśli, próbując rozgryźć na wzajem to co już dawno powinno zostać wyjaśnione.
Simone nie odrywając wzroku od Marie w końcu rozsiadł się wygodnie w fotelu.
W końcu nie wytrzymał, ciekawość wzięła nad nim górę.
- Dobrze, zatem wysłucham tego co masz mi do powiedzenia, ale ostrzegam chcę słyszeć tylko i wyłącznie prawdę. Bez owijania w bawełnę jasne?
- Inaczej by mnie tu dzisiaj nie były mój drogi.
Kobieta przeniosła wzrok z przyjaciela na kominek. Obserwowała płomienie tańczące na drwach i zakrywając dłonie w rękawach swetra ściskała kubek z parującym napojem. Pociągnęła łyk gorącej herbaty i westchnęła.

09:15

Rozdział IV

Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, a już  pewnością nie wtedy kiedy kierujemy się emocjami. Często to właśnie one skłaniają nas do porywów, w których zatracamy siebie nie myśląc o konsekwencjach. Tak właśnie było w tym przypadku. Złość i gniew kierowały teraz wszystkimi zmysłami Marie. Całkowicie zaślepiając jej obraz rzeczywistości. To właśnie dlatego tej nocy, będąc tak blisko domu postanowiła zmienić kierunek i odwiedzić ich starego przyjaciela. Doskonale wiedziała, że jedyną osobą oprócz Clare, w której może szukać oparcia i zrozumienia był Simon. Potrzebowała go teraz bardziej niż kogokolwiek innego. Po za tym wiedziała doskonale, że nikt inny nie byłby w stanie jej teraz pomóc. Ostatni raz rozmawiali cztery miesiące temu. Dla wielu osób było to co najmniej dziwne, bo przecież o przyjaźń trzeba dbać codziennie, ale w przypadku tej trójki było zupełnie inaczej. Znali się jeszcze z czasów studiów. Obie siostry były zupełnie inne niż większość studentek w ich wieku. Nie potrzebowały towarzystwa innych ludzi, nie chciały się przypasować do żadnej grupy i unikały za wszelką cenę bliższych kontaktów z innymi studentami. Simona poznały przez przypadek na jednym z wykładów dotyczących medycyny sądowej. Po jakimś czasie zrozumieli, że są tak podobni do siebie jakby byli rodzeństwem i, że nie potrzebują nikogo po za sobą. Po studiach ich drogi rozeszły się, każdy poszedł w swoim kierunku realizując swoje plany, mimo to starali się utrzymywać  ze sobą zdrowy kontakt przez te wszystkie lata. I udało się. Nie potrzebowali częstych rozmów czy spotkań, wystarczyła im świadomość, że zawsze mogą na siebie liczyć. Znała jego numer telefonu na pamięć od wielu lat. Ani chwili dłużej nie zastanawiając się czy wciąż jest aktualny, wyciągając telefon z kieszeni i osłaniając go ręką przed deszczem wykręciła numer.  Po kilku monotonnych sygnałach w słuchawce rozległ się niski męski głos.
- Witaj Marie, miło że dzwonisz, czy coś się stało? - zapytał Simon.
- Witaj mój drogi. Wiem, że dzwonię dość późno, ale czy mogłabym Ci zająć chwilę?
Doskonale wiedziała, że Simon, zawsze znajdzie dla niej czas, choćby miał zostawić wszystko czym w danym momencie się zajmował. To właśnie było najlepsze w ich relacjach. Nie ważne gdzie i o której mogli liczyć na siebie, bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. To było bezcenne. W końcu tak rzadko prosili siebie na wzajem o pomoc.

- Żartujesz kochana, nigdy nie jest zbyt późno, żebym Cię zobaczył.
- Nie zmieniłeś adresu ma nadzieję?
- Niezmiennie zapraszam Cię na Al. Castilla.
- Dobrze, za 10 minut będę na miejscu.
- Nie mogę się doczekać moja droga.
Po tej rozmowie Marie uśmiechnęła się szczerze pierwszy raz tego wieczora. Poczuła się bezpieczna wiedząc, że będzie miała możliwość opowiedzenia o wszystkim, komuś kto jest jej tak bliski. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciel, nigdy w życiu nie wyjawi żadnej tajemnicy, którą mu powierzy, Simon był człowiekiem bardzo honorowym i słownym. Za to ceniła go najbardziej. Po za tym nie zadawał zbędnych pytań, potrafił dobrze słuchać i dopiero na koniec, kiedy Marie wyrzuciła z siebie już wszystko to, co leżało jej na sercu mówił. Wiele razy pomógł i jej i Clare w trudnych chwilach ich życia. Był nieoceniony.

Po kilku minutach Marie stała już pod kamieniczką na Al. Castilla. Simon mieszkał na pierwszym piętrze. Wcisnęła przycisk na domofonie raz, drugi i trzeci. Były to krótkie sygnały następujące jeden po drugim. Po chwili usłyszała znajomy, przyjazny i ciepły głos.
- Droga zajęła Ci krócej niż się tego spodziewałem, wejdź na górę.
Otworzyła drzwi od bramy i wolno wchodząc po stopniach na piętro czuła jak jej ciało przeszywa fala ciepła. Marzyła teraz tylko o tym, aby usiąść w fotelu przy kominku w małym mieszkaniu Simon' a z filiżanką imbirowej herbaty z rumem w dłoniach. Gdy znalazła się już pod drzwiami, chwila zawahania przeszła jej przez myśl. - Może nie powinnam mu o tym mówić... Bądź co bądź jest moim przyjacielem, być może nigdy nie zgodzi się na ten szalony pomysł, albo co gorsze będzie usilnie próbował mi go odradzić. 
Jednak zwątpienie szybko rozwiał szczęk zamka w drzwiach. 
- Nic się nie zmieniłeś mój drogi, dalej jesteś tak samo paskudny jak cztery miesiące temu.
Zaśmiała się szyderczo i szturchnęła go w tors.
- Zawsze byłaś zgryźliwa, zimna i cyniczna. Chyba nigdy się tego nie od uczysz.
Simon skrzywił się na samą myśl o tym, że Marie mogłaby być inna. Nie byłaby wtedy sobą. W końcu kiedyś, gdy byli jeszcze bardzo młodzi właśnie dlatego obdarzył ją takim serdecznym uczuciem. Polubił ją szalenie właśnie dlatego, że nigdy nie dała sobą pomiatać, byli tacy podobni.
- No cóż, o Tobie mogę powiedzieć właściwie to samo.
- Proszę, wejdź do środka, przemokłaś do suchej nitki, zrobię Ci herbatę, a Ty usiądź wygodnie.
- Tą co zawsze poproszę.
Marie przekroczyła próg drzwi, zdjęła buty i płaszcz po czym udała się przez korytarz do sąsiedniego pokoju. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego mieszającego się z zapachem lawendowych świec zapachowych. Tak jak i Simon uwielbiała ten zapach, miał w sobie magię, potrafił ukoić z szargane nerwy i uspokaja prawie tak dobrze jak Jagermaister. 
Rozsiadając się wygodnie w fotelu obok kominka od, którego biło niewyobrażalnie przyjemne ciepło otulające jej zziębnięte ciało czekała na Simona. Jej umysł błądził teraz gdzieś daleko usiłując przywołać wspomnienia, które już dawno wyparła z siebie. Siedząc tak dłuższą chwilę wpatrywała się w płomienie tańczące na przeszklonej szybie kominka.
- To będzie trudniejsze niż myślałam, mój drogi. Powiedziała Marie nie odrywając wzroku od obrazu, w który wpatrywała się przed chwilą słysząc ciche kroki za sobą.