11:11

Rozdział IX

Kilkanaście metrów dalej, na miejscu parkingowym obok ogrodzenia stał duży, czarny SUV należący do Sophie. To właśnie w jego kierunku podążała rozpłakana dziewczyna. 
Większość pracowników korporacji na stanowiskach podobnych do jej nie mogła się pochwalić takim samochodem. Sama Sophie również na niego nie zapracowała. 
Dostała go w prezencie urodzinowym od swoich rodziców. Także w tym roku, w dniu jej urodzin na młodą dziewczynę miał czekać niespodziewany prezent. Lecz tym razem nie miał już być taki wspaniały.

W połowie drogi od biurowca odwróciła się za siebie, aby upewnić się, że nikt za nią nie idzie. Parking był zupełnie pusty. W promilu trzech kilometrów nie było nikogo. Wszędzie tylko samochody. W powietrzu dało się wyczuć spaleniznę. Dziewczyna wyciągnęła z torebki kluczyki, podeszła do czarnego Mercedesa i wsiadła za kierownicę. Coś poruszyło się na tylnej kanapie.

- Co jest do cholery?! - Krzyknęła zdezorientowana Sophie.
- To tylko ja Jason, chciałem porozmawiać... - Powiedział mężczyzna stanowczym lecz spokojnym głosem.
- Dobrze Ci radzę, lepiej stąd wyjdź, bo źle się to dla Ciebie skończy! - wykrzyczała dziewczyna.

Była bardzo zdenerwowana, ręce jej się telepały i nie mogła pozbierać myśli.
Sam fakt, że w jej samochodzie siedział ktoś kto przyprawiał ją o mdłości był wystarczającym powodem wściekłości, która rosła w niej z minuty na minutę.
Dzisiejszego dnia odczuwała żal, wielki żal i rozczarowanie, ale teraz wszystkie te emocje przeobrażały się w nienawiść, złość i obrzydzenie do człowieka, który siedział za nią. Do człowieka, który zupełnie nic nie robił sobie z tego ile ta biedna dziewczyna przez niego wycierpiała.

- Nasza wczorajsza rozmowa pozostawia wiele do życzenia, po za tym nie rozwiązaliśmy najważniejszego problemu. - uśmiechnął się szyderczo.
- Nie słyszałeś co powiedziałam?! Masz trzy sekundy żeby wysiąść z mojego samochodu w przeciwnym razie użyję innych środków przymusu. - Poirytowana Sophie kipiała ze złości.
- Nie zamierzam się stąd ruszyć dopóki nie porozmawiamy. - Nie ustępował Jason.
Dziewczyna nie wytrzymała, ze schowka pod fotelem kierowcy wyjęła broń, szybko ją przeładowując odwróciła się i mierząc w stronę Jasona krzyknęła:
- Wypieprzasz stąd albo Twój mózg rozpierdoli się na tylnej szybie samochodu, jasne? 

- Sophie, a... ale co Ty robisz do jasnej cholery?! - mężczyzna przerażony zaczął cofać się na tylnej kanapie samochodu w kierunku drzwi.
- Jeszcze mnie popamiętasz głupia zdziro! - Wykrzyczał i uciekł w stronę biurowca.

Dziewczyna schowała broń do schowka, przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjeżdżając z parkingu ruszyła przed siebie. Jadąc przez uliczki myślała tylko o tym, 
aby jak najszybciej dotrzeć do domu, wziąć długą, relaksacyjną kąpiel i położyć się spać. 
Niestety doskonale wiedziała, że na pewno coś pokrzyżuje jej plany.

12:00

Rozdział XIII

Na całą ulicę rozległ się głuchy dźwięk alarmu.

- Co to było do cholery było? - zapytała przerażona Marie.
- Nie mam pojęcia, ale musimy stąd wszyscy spadać. - odpowiedział jej Óscar. 

Clare ze zdziwieniem w oczach patrzyła na resztę obecnych w jadalni. 
Stali tak przez chwilę w osłupieniu czekając, aż dotrze do nich to co właśnie przed chwilą się stało. Z szoku wyrwały ich głośne krzyki dochodzące z korytarza. To ludzie wybiegający ze swoich biur w panice pytali jeden drugiego co się stało. W oddali gdzieś po za grubymi murami budynku dało się słyszeć przenikliwe wycie syren zbliżających się pojazdów służb ratunkowych oraz policji. Zszokowani pracownicy krzątając się w tym chaosie zabierali swoje rzeczy pędem kierując się w stronę wyjść ewakuacyjnych. 
Ktoś przez głośniki umieszczone w pomieszczeniach biurowych, na korytarzach i w windzie ogłosił, aby cały personel kierował się do wyjścia ewakuacyjnego na tyłach budynku. Dopiero wtedy, gdy osoby kierujące ewakuacją znalazły się we właściwych miejscach biurowca, cała procedura nabrała Wszyscy pracownicy doskonale wiedzieli jak postępować w przypadkach ewakuacji, dyrektor korporacji zwracał na to szczególną uwagę podczas prób ewakuacyjnych. Jednak tym razem wśród wszystkich pracowników znalazła się jedna osoba, która za żadne skarby świata nie miała nawet najmniejszej ochoty usunąć się z budynku. 
Vito, Clare, Marie i Óscar podbiegli do Sophie, która wciąż siedziała zapłakana na zimnej posadzce jakby to, co przed chwilą się stało nie zrobiło na niej nawet minimalnego wrażenia.

- Sophie wstawaj, nie mamy czasu! - krzyknęła Marie. 
- Zostawcie mnie w spokoju, wolę tu zostać cokolwiek się stało. - mówiła wciąż ze łzami w oczach. 

Jej głos wydawał się niknąć coraz bardziej. Dało się słyszeć w nim rezygnację i całkowite załamanie. 
Ciekawe co się stało. - pomyślała Clare. 
W tej chwili Vito łapiąc za rękę Sophie szarpnął ja mocno ku górze zrywając na równe nogi. To był odpowiedni moment, aby przemówić zrezygnowanej dziewczynie do rozsądku, więc Marie mocno złapała ją za obydwa ramiona i zaczęła telepać mając nadzieję, że to właśnie pozwoli jej wyjść z szoku, z którego nie mogła się wybudzić. Jednak dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej. W tym momencie Óscar z nieprawdopodobną wręcz lekkością złapał Sophie, przerzucił przez ramię i ruszył w stronę wyjścia ewakuacyjnego, a cała reszta obecnych w jadalni ruszyła za nimi. 

- Musimy się pospieszyć już dość czasu straciliśmy próbując ją wyciągnąć. - Marie nie przebierała w słowach.

Biegli razem w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Z siódmego piętra na dół schodami mieli dość spory kawałek zwłaszcza, że jedno z nich biegło za dwoje. Nie mieli innego wyjścia. W końcu byli przyjaciółmi. "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego."

Na samym dole, w wyznaczonym punkcie zbiórki wyczytywano wszystkich pracowników z listy sprawdzając czy, aby wszyscy są już na miejscu. 

- W samą porę moi drodzy! - powiedział zastępca dyrektora, który stał najbliżej.
- Mieliśmy małe opóźnienie... - odpowiedziała mu Clare patrząc znacząco na Óscara opuszczającego ze swojego ramienia zapłakaną Sophie.
- No tak, rozumiem. Wiecie już właściwie co się stało? - zapytał.
- Nie mamy pojęcia, myśleliśmy, że to bomba, albo coś podobnego przyznam się szczerze. - powiedziała Marie.
- Nic z tych rzeczy, to tylko Tir, nie ma nawet ofiar śmiertelnych, budynek w tej części obecnie był pusty. - odpowiedział jej Jason ze stoickim spokojem wyrysowanym na twarzy.

Zastępca dyrektora był człowiekiem niezwykle opanowanym, stanowczym, zdecydowanym i nade wszystko pewnym siebie. Budził w ten sposób zachwyt  wśród swoich współpracowników jak i przełożonych. To właśnie dzięki tym cechom charakteru jak i swojemu uporowi w dążeniu do celu zapewnił sobie tak wysokie stanowisko w korporacji. Był z tego niezwykle dumny.

- Mówisz to z takim spokojem jakby co najmniej puchowa poduszka uderzyła w budynek. - Vito popatrzył na Jasona z zażenowaniem unosząc prawą brew.
- A cóż wielkiego się stało? Straty pokryje ubezpieczenie, żegnam.
Z tymi słowami zastępca dyrektora skierował się w stronę swoich przełożonych.
- Co za sukinsyn! - z oburzeniem krzyknęła Sophie.
Nikt nie spodziewał się, że dziewczyna odezwie się choćby słowem. Stali tak wszyscy razem patrząc po sobie, aż w końcu Óscar zapytał:
- Nie mogłaś wrócić do żywych 20 minut temu? - śmiejąc się szturchnął ją pod bok.

W tym momencie została wyczytana ostatnia osoba z listy. Wszyscy byli obecni i co najważniejsze żywi.

- To wszystko jego wina. - odpowiedziała, a łzy znów stanęły jej w oczach.
Dziewczyna nie mówiąc więcej nic spojrzała na nich po czym odwracając wzrok udała się w kierunku parkingu ma tyłach biurowca.

10:13

Rozdział VII

Jadalnia nie wiele różniła się wyglądem od całej reszty pomieszczeń w biurowcu. Jedyną różnicą jeśli chodzi o wystrój wnętrza były meble kuchenne również wykonane z mahoniu oraz kuchenka i lodówko-zamrażarka koloru czarnego. Mocne ledowe światło padało na granitową posadzkę czyniąc ją jeszcze jaśniejszą. W powietrzu dało się czuć zapach świeżo parzonej, aromatycznej kawy i jeszcze ciepłego pieczywa, które sekretarka dyrektora korporacji kupowała codziennie rano w piekarni na przeciwko budynku. Była godzina 11:00 o tej godzinie w jadalni nie było nikogo z wyjątkiem Óscara i Clare. Chwilę wcześniej w korytarzu spotkali Vito i Marie, teraz czekali na nich i na Sophie. Para usiadła  obok siebie na skórzanej sofie, która stała w rogu pomieszczenia. Na przeciwko sofy stał narożnik z czarnej skóry, a po środku między nimi stała niska, pięknie rzeźbiona ława z drewna mahoniowego. Ktoś zza ściany nacisnął na klamkę i drzwi do jadalni otworzyły się. Do pomieszczenia wszedł Vito, a zaraz za nim Marie. Mężczyzna usiadł na skórzanym narożniku, a kobieta podeszła do lodówki, wyciągnęła ich lunch i wsadziła do kuchenki mikrofalowej. Pięć minut później gotowe danie było już ciepłe. Marie szybkim krokiem podeszła do ławy i postawiła przed Vito lunch. 
- Smacznego! - powiedzieli wszyscy chórem.
- Dziękuję. - odpowiedział im mężczyzna.

Óscar i Clare czekali cierpliwie, aż jej młodsza siostra i jej partner skończą jeść posiłek i przejdą wreszcie do sedna sprawy. Mijały jednak kolejne minuty, a Óscar z założoną nogą na nogę cały czas niecierpliwie machał stopą i rozglądał się na boki co sprawiało wrażenie jakby miał zaraz wyjść z siebie i stanąć obok. Clare szukała czegoś uważnie w swoim smartfonie, nie zwracając uwagi na całą sytuację. Nagle w drzwiach stanęła Sophie. Po jej policzkach spływał czarny jak węgiel tusz do rzęs, oczy były czerwone od łez, a jej długie blond włosy potargane.

- O matko! - wykrzyknął Óscar wstając na równe nogi.
W tym momencie Clare oderwała wzrok od smartfona,a Vito i Marie od swojego lunchu.
- Co Ci się stało Sophie? - zapytał Óscara.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic tylko bezradnie osunęła się po ścianie siadając na podłodze. Zakryła rękoma twarz i zaczęła głośno szlochać. 
Wszyscy obecni popatrzyli po sobie po czym, Vito podszedł do rozczochranej blondynki, ukucnął i zapytał:
- Sophie jeśli stało się coś o czym możemy wiedzieć i chcesz nam o tym powiedzieć zrób to.

Doskonale wiesz, że zawsze mogłaś na nas liczyć więc i w tej chwili nie zawiedziemy Twojego zaufania. 
Wszyscy doskonale wiedzieli, że Vito ma niesamowity dar przekonywania, po za tym znał Sophie najdłużej z nich wszystkich i potrafił doskonale wpłynąć na jej zdanie. 
Być może i tym razem się uda? - pomyślał mężczyzna.

Dziewczyna próbując powstrzymać potok łez, który wylewał się jej spod powiek bąknęła tylko:- Bo, bo on miał...
I znów zakryła twarz dłońmi nie przerywając płaczu.


Przyjaciele odeszli kawałek dalej, aby móc porozmawiać o zaistniałej sytuacji jednocześnie nie spuszczając oka z zapłakanej blondynki.

- To już coś! - powiedziała Marie - przynajmniej wiemy, że chodzi o tego palanta, z którym Sophie się spotykała.
- W sumie to nie słyszałam, aby ostatnimi czasy się z nim widziała. - wtrąciła Clare.
- A ja słyszałem jak... - i właśnie w tym momencie z hukiem coś uderzyło w biurowiec...