15:17

Rozdział III

Idąc ciemnymi, przesiąkniętymi wilgocią uliczkami Guadalajara, zatopiona w myślach Marie zastanawiała się co powinna zrobić ze sobą tej nocy. Demony przeszłości od ponad dwóch lat nie dawały jej o sobie zapomnieć. Z dnia na dzień coraz gorzej sobie z tym radziła. Często nocami nie mogła spokojnie zasnąć, przez co coraz gorzej radziła sobie w życiu zawodowym. Miała serdecznie dość takiego życia jakie wiodła do tej pory. Ciężar, który nosiła w sobie zatruwał każdą minutę jej egzystencji. Przez pięć lat zmieniła się diametralnie, niemalże nie do poznania. Odrzuciła od siebie całą najbliższą rodzinę z wyjątkiem Clare. W końcu przeżyły ten koszmar razem, nie mogła tak po prostu zostawić ją samej sobie, bo mogłoby się to skończyć znacznie gorzej niż się skończyło. Marie doskonale o tym wiedziała. Co prawda była cztery lata młodsza od swojej siostry, mimo to znacznie dojrzalsza i bardziej zaradna. Doskonale potrafiła zamaskować wszystkie uczucia, które nią miotały, a przynajmniej do dzisiejszego dnia. Idąc tak między kamieniczkami nie przestawała myśleć o tym co powinna w końcu zrobić ze swoim życiem. Do głowy przychodziły jej najróżniejsze pomysły, mimo to postanowiła nic nie planować i dać się ponieść emocjom. Odkąd straciła najbliższych przyjaciół już nic nie przynosiło jej tyle radości co niegdyś.  Bijąc się z myślami wyciągnęła z Torebki zapalniczkę i mentolowe papierosy.  Z każdym krokiem byłą coraz bliżej domu. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wrócić, wziąć gorącą kąpiel, zrelaksować się i położyć do łóżka.
- Pieprzyć rozsądek.
Pomyślała i odpaliła kolejnego papierosa.

Clare wyszła z baru dwadzieścia minut później. Idąc przez ulice w deszczu zastanawiała się jak daleko może być teraz Marie. Mijając kolejne budynki i witryny sklepowe dotarła do mieszkania na Calle de Sigüenza, zadzwoniła domofonem jeden raz, po chwili drugi, po czym dzwonek przerodził się w alarm.

- Pewnie wyłączony. Jak zwykle musi robić mi na złość. - wymamrotała sama do siebie.


Otwierając torebkę zaczęła gorączkowo szukać kluczy, po pięciu minutach przekopywania się między zawartością i przegródkami znalazła ich pęk. Teraz wystarczy tylko trafić do zamka, przekręcić klucz i wejść do trzecie piętro. Udało się, weszła do środka. Pokonując stopień za stopniem zbliżała się do miejsca docelowego. Nie mogła się doczekać kiedy przekroczy próg domu, zdejmie z siebie przemoczone do suchej nitki ubranie, napuści gorącej wody do wanny i zanurzy się w jej toni. Im bliżej mieszkania była, tym bardziej natrętna zdawała się myśl, że coś mogłoby pójść nie po jej myśli. Kiedy minęła ostatnie półpiętro myśl ta narosła do tego stopnia, że ostatnie kila metrów w górę przebiegła. Dopadając do drzwi, przekręcając klucz i szarpiąc za klamkę nie była w stanie się uspokoić. Nerwy i niepewność wzięły nad nią górę. Roztrzepane ręce nie były wstanie odpuścić i przestać drżeć. W końcu drzwi się otworzyły.

- Marie pewnie już śpi. Zawsze chodziła spać o tej porze, to nic dziwnego. 

Nie potrzebnie się martwiłam.- Pomyślała.

 W mieszkaniu świeciło się światło, Clare odwiesiła kurtkę na wieszak i schyliła się, aby zdjąć buty. Zupełnie odruchowo spojrzała na piękną dębową szafkę obok dużego lustra oprawionego mahoniową ramą w przedpokoju. Ku jej zdumieniu nie było w niej butów Marie. Starsza siostra w jednym pantoflu i z drugim butem na stopie wbiegła do salonu, w którym świeciło się światło. Nikogo w nim nie było. Wszystko było w najlepszym porządku. Pierwsze drzwi na lewo prowadziły do kuchni, zaś drugie do pokoju Marie. Nie zastanawiając się, ani sekundy dłużej Clare wbiegła do pokoju siostry. To co zobaczyła po otworzeniu drzwi, wyglądało co najmniej dziwnie. Przerażona usiadła na łóżku siostry zastanawiając się co powinna teraz zrobić...

18:34

Rozdział II

W mieszkaniu przy skrzyżowaniu Calle Granada i Callejón Nuncio Viejo znajdującym się na drugim piętrze pięknej kamieniczki w Toledo czuć było stęchlizną i środkami dezynfekującymi. Całe mieszkanie począwszy od wykafelkowanej podłogi i ścian, skończywszy na suficie pomalowanym na nowo białą farbą było wysprzątane perfekcyjnie.

Na podłodze nie dało się zauważyć najmniejszej chociażby plamki oczywiście przynajmniej nie gołym okiem. Nie było na niej nic oprócz trzech dużych "X-ów" nakreślonych czarnym sprayem.
Eksperci z pewnością poradziliby sobie ze znalezieniem pewnych dość oczywistych śladów, jednak dla zwykłego człowieka wszystko było idealnie czyste.
Na zewnątrz było pochmurno i padał rzęsisty deszcz. Pogoda pod psem to oczywiste.
Temperatura wahała się między 5 a 10C, wiał silny wiatr.
Przy oknie zasłoniętym białymi żaluzjami obok wysokiej drabiny stała kobieta ubrana w jeansowe szorty i biały t-shirt z wizerunkiem psa.
- Ted została nam jeszcze do posprzątania tylko piwnica.
Powiedziała ucieszona kobieta.
- Może i dla Ciebie to tylko, ale dla mnie to aż piwnica. Sama wiesz, że w tamtym miejscu będziemy mieli najwięcej roboty.
- Jeśli pójdzie nam to tak szybko jak tu na górze to rano będziemy wsiadali w samolot do Chicago. W końcu będziesz mógł poczuć się wolny.
-Póki co jedyne co czuję to ten okropny odór...
-Wybacz ale jeszcze będziemy musieli dokładnie posprzątać zaznaczone przez nich miejsca. Dobrze wiesz jakie są procedury.
Mężczyzna uśmiechnął się cynicznie po czym wstał i poszedł do kuchni.
Na stole leżała czarna torba podróżna, rozsunął zamek i wyjął z niej  trzy litrowy kanister ze spirytusem. Procedury... Pomyślał. Nic wielkiego, a jednak decydowały o tym czy dalej będą mogli wykonywać powierzoną im robotę. Nic wielkiego, zniszczyć wszelkie ślady. Faktycznie, jakby nie mogli zrobić tego sami. Zawsze to im musiała przypaść najgorsza robota. Tych śladów nie można było tylko zatuszować, nie po tym co się tu wydarzyło. Nie mogli sobie pozwolić na tak niefortunny zwrot wydarzeń. Po chwili namysłu wrócił do drugiego pomieszczenia, w którym chwilę wcześniej zostawił kobietę.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że musimy je odnaleźć?
Zapytał Ted.
- Jak najbardziej. Zastanawiam się tylko czy nie powinniśmy zrobić tego od razu. 
No wiesz, jeszcze zanim zgłoszą się na policję. Zanim wrócimy do Chicago.
-Nie zrobią tego. Jestem więcej niż pewny.
-Niby dlaczego miałyby tego nie zrobić? 
Przecież mogłyby opowiedzieć wszystko co się tam wydarzyło.
-Nie zrobią tego mówię Ci! Ja to po prostu wiem. 
Nie zadawaj głupich pytań tylko bierzmy się do pracy.
Kobieta zabrała od Teda kanister i rozlała ciecz na trzech "X-ach", wyjęła pudełko zapałek i odpaliła jedną po drugiej rzucając je na podłogę. Ślady zajęły się ogniem, Szybko podbiegła do okna otwierając je na oścież.
-Teraz musimy poczekać, nie możemy tego zostawić od tak i zejść na dół.
-Dobrze o tym wiem moja droga. Jesteś pewna, 
że nie zostawiliśmy tu niczego co mogłoby nas pogrążyć?
-Wydaje mi się, że o niczym nie zapomnieliśmy.
-Nie może Ci się do cholery wydawać! Ty musisz być tego więcej niż pewna! Zrozum. To nie jest zabawa w piaskownicy. Sama się o tym przekonałaś zanim stałaś się jedną z nas.

Kobieta spuściła głowę w dół i wymamrotała coś pod nosem. W jej głowie zaczęły przewijać się różne obrazy. Jednak wszystko sprowadzało się ku jednemu. Przedstawiały całe jej życie począwszy od czasów, w których była jeszcze małą dziewczynką, poprzez tragiczne wydarzenia z przeszłości. To właśnie wtedy musiała walczyć o życie własne i swoich bliskich. W tych wspomnieniach odnajdywała tylko paniczny strach i chęć przeżycia piekła przez, które wtedy musiała przejść by być dziś tu, w tym miejscu, w którym właśnie się znajduje. To wszystko tak nagle przeleciało jej przed oczami jakby za chwilę miała umrzeć. Retrospekcja skończyła się na tym co wydarzyło się przed wczoraj w jednym z budynków należących do nich. Miała ochotę rozpłakać się jak małe dziecko jednak nie mogła pokazać Tedowi, że zrobiło to na niej jakiekolwiek wrażenie.
-Masz rację, nie możemy zapomnieć nawet o najdrobniejszym szczególe.
Do rana wszystko musi być czyste jak łza.
-Moja kochana, dzielna dziewczynka.
Mężczyzna podszedł do niej i mocno ją przytulił.
-Pamiętaj, żyjesz tylko i wyłącznie dzięki mnie.

Akurat. Pomyślała kobieta. Doskonale wiedziała, że jest tu tylko i wyłącznie dzięki swojej determinacji i zdolności racjonalnej oceny sytuacji. Nigdy w życiu nie zamierzała zawdzięczać swojego życia jakiemuś popieprzonemu dupkowi. Z drugiej strony wiedziała, że tylko dzięki niemu może tu być, tylko dzięki niemu jest w tym piekle.

15:34

Rozdział I cz. 2

Ten wieczór mijał zupełnie inaczej niż wszystkie dotychczasowe wieczory spędzone w towarzystwie siostry, przynajmniej zdaniem Marie. Czuła, że dzisiejsza noc będzie inna od wszystkich. Miała wrażenie, że tej nocy wydarzy się coś co być może zmieni ich życie na zawsze. I już nigdy nic nie będzie takie samo.
Zbliżała się godzina 23:00 Clare właśnie kończyła piąte piwo niewyraźnie bełkocząc coś pod nosem.
- Wydaje mi się, że powinnaś wrócić do domu i położyć się spać Clare.
Pijesz więcej niż zazwyczaj, a ja jak widzisz nieco ograniczyłam tą niewątpliwą dla Ciebie przyjemność.
-Nie wiesz o czym mówisz, piję tyle co zwykle, odczep się ode mnie, nie ma o czym mówić.
Marie spojrzała na siostrę z litością i niedowierzaniem.
- Jest już późno, a nie musimy przecież co weekend okupować tego baru do momentu, aż sami nas stąd wyproszą. To staje się żałosne.
-Jeśli wyjdę stąd teraz będę mogła wrócić tu dopiero za tydzień kochana.
-To straszne...
Marie przewróciła oczami i ostentacyjnie wstała od stolika przy, którym siedziała wraz z siostrą. Narzuciła na siebie skórzaną kurtkę i nie oglądając się za siebie ruszyła w stronę wyjścia.  Kiedy złapała za klamkę usłyszała sznapsbaryton Clare.
- Jasne, idź sobie, zostawisz mnie tu samą tak jak zostawiłaś Vita.
On też był dla Ciebie tak ważny jak ja w tym momencie?
Zaśmiała się szyderczo i wróciła do sączenia piwa.
Marie nie zwracając uwagi na słowa siostry wyszła z baru. Mimo, że nie powiedziała nic w myślach miała ochotę rozszarpać ją na strzępy.
Przez jej głowę przewijały się teraz różne obrazy od wydarzeń, które miały miejsce w Toledo, po wizję morderstwa siostry w afekcie za słowa, które kilka minut temu wypowiedziała na głos.
Pieprzona, zapijaczona suka. Pomyślała w duchu. Sama nie jestem lepsza. Dobrze wiem, że ma rację, mogłam wtedy mu pomóc, na pewno dało się go uratować, mogłyśmy uratować ich wszystkich. Stchórzyłyśmy. Dałyśmy ciała. Oni liczyli na nas, a my spieprzyłyśmy stamtąd nawet nie oglądając się za siebie.
Cicho zaszlochała, kryjąc twarz w dłoniach.
Obie siostry w dzień po ucieczce poprzysięgły zemstę na swoich oprawcach. Odwet za krzywdy jakie wyrządzono im i ich przyjaciołom, z którymi wybrały się na wycieczkę do tego przeklętego Toledo. Niestety wyrzuty sumienia i lęk przed tym co zobaczyły w podziemiach były silniejsze. Chęć walki o przetrwanie, pragnienie życia zatarły w pamięci ślady dawnej obietnicy i pogrzebały plany. Czas najwyższy to zmienić pomyślała. Czas najwyższy odgrzebać pogrzebane.
- Już nic nigdy nie będzie takie same, już nigdy.
Szepnęła.

W barze robiło się coraz bardziej duszno i pusto, ludzie powoli opuszczali lokal, a dym papierosowy przyprawiał Clare o mdłości. Przeszkadzało jej to więc odpaliła niebieskiego Pall mall'a. Nienawidziła czuć tego smrodu, gdy sama nie paliła. To ją przyprawiało o zawroty głowy i mdłości. Cholernie przypominało jej to zapach Óscara. Drogie perfumy, nikotyna i whisky. Jej zdaniem tak powinien pachnieć mężczyzna. Kiedyś uwielbiała ten zapach. Teraz, kiedy od jego śmierci minęło 5 lat znienawidziła tą woń do granic.
W jej życiu brakowało już miejsca. Miejsca na cokolwiek co było kiedyś istotne, na jakiekolwiek wyrzuty sumienia, miłosne porywy czy inne jej zdaniem już teraz groteskowe uczucia. Nie mogła pozwolić sobie na tęsknotę, miłość czy chociażby chwilę uniesienia. Jej serce zmieniło się już na zawsze, skute lodem skamieniało, odrzuciło wszystko co kiedyś pozwalało jej oddychać i już nigdy nie było takie same. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nazbyt dobrze wiedziała jakie reakcje zachodzą w jej mózgu. Za wszelką cenę próbowała wyprzeć z siebie wszystkie emocje i uczucia, które jeszcze tak niedawno nią miotały.
Pogrążona w retrospekcji nie zauważyła, że sączy przez rurkę już tylko powietrze, nagle wybudzając się niby to ze snu przypomniała sobie, że pozwoliła Marie wyjść samej z lokalu.
-Cholera! Niech to szlag! -Wrzasnęła chyba zbyt głośno, bo wszystkie niedopite twarze nagle zwróciły się w jej kierunku.
Nie zwracając uwagi na resztę wybiegła szybko z baru. Na dworze padał deszcz. W wielkich kałużach odbijał się księżyc oświetlając całą drogę niczym latarnie, a powietrze było przeszywająco zimne. To ma być właściwie zima? Zapytała sama siebie. Dlaczego nie ma u nas prawdziwej Zimy... Takiej jak w  Wisconsin u dziadków... Clare nie znosiła deszczu, nie cierpiała go wręcz. Mimo to biegła tak szybko, że w chwilę czasu przemokła do suchej nitki. Deszcz spływał po jej policzkach mieszając się ze łzami. Cholera. Obiecałyśmy sobie, że zawsze będziemy trzymały się razem, że już nigdy więcej żadna z nas nie zostawi drugiej, już nigdy. A ja tak po prostu pozwoliłam jej wyjść. Złamałam obietnicę, zostawiłam ją, a teraz muszę ją odnaleźć zanim zrobią to oni...























16:44

Rozdział I



W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym zaczyna rozumieć co tak naprawdę jest dla niego istotne. Dla jednych liczą się pieniądze, kariera i sława, za to dla innych rodzina, ognisko domowe i miłość. Ciężko stwierdzić kto tak naprawdę jest szczęśliwy, ale wydaje mi się, że ci pierwsi czują się wręcz rewelacyjnie z tym co posiadają w końcu póki co nie mają na co narzekać. Jednak i im w pewnym momencie zabraknie tego co w życiu ceni się najbardziej, miłości. Zgoła Ci drudzy, którzy tak bardzo jej pożądają cierpią o wiele bardziej i znacznie częściej. Pomyśl jak łatwo można skrzywdzić człowieka, który pragnie być kochanym i samemu kochać. Niewyobrażalnie łatwo można zdeptać jego duszę i pozostawić na pastwę losu. Patrzeć należy sercem, nie oczami. Niestety w dzisiejszym świecie hazardu, seksu, narkotyków i propagandy dawne wartości ongiś priorytetowe przestały mieć większe znaczenie. Często prawda o tym czego pragniemy dociera do nas zbyt późno, wtedy, gdy już zostajemy całkiem sami, na skraju przepaści, bez najmniejszej chęci odwrotu. Spoglądamy tylko za siebie w myślach pytając: "Dlaczego właśnie mnie to spotkało, dlaczego to ja muszę cierpieć?". W człowieku mocno zakorzeniony  jest instynkt przetrwania, pomimo to tak wiele osób wybiera samobójstwo jako drogę ucieczki, uwalniając siebie od bólu i zadając go innym po przez odebranie sobie najcenniejszego daru - życia.  Ten zepsuty do szpiku kości świat, w którym przyszło nam żyć oraz ludzie, którzy przewijają się przez nasze życie niczym film w starej kliszy niszczą nasz umysł i duszę zabijając to co było w nas najpiękniejsze. Cała niewinność, wrażliwość i empatia..; te uczucia z biegiem lat wyparowują z nas tak jak wyparowuje woda z czajnika pozostawionego zbyt długo na ogniu. Na samym dnie zostaje tylko kamień. Tak samo dzieje się z naszym sercem. Zostaje ono spustoszone przez ludzi, którzy kiedyś wypełniali je miłością. Często czujemy się niechciani i odrzuceni przez co popadamy w depresję. Nic już nie wygląda tak jak kiedyś, nawet chleb smakuje inaczej. Codzienne czynności sprawiają nam coraz większy problem, a z biegiem czasu rezygnujemy z ich wykonywania gnijąc całymi dniami w łóżkach i analizując przeszłość. Zastanawiamy się dlaczego ukochane osoby odeszły od nas i dlaczego to właśnie my musimy cierpieć. Otóż nic bardziej błędnego. Im dłużej rozmyślamy o tym co było i dlaczego właśnie w ten sposób potoczyły się nasze losy tym bardziej złość i nienawiść do siebie samych zakorzenia się w nas. Samotność nigdy nie jest dobra i nigdy taka nie była. Ona niszczy człowieka, zabija w nim wszystko co piękne, szlachetne i dobre. Pożera naszą duszę pozostawiając jedynie zgliszcza.




"Biada ziemi i biada morzu - bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu."

- Apokalipsa Św. Jana 12,12




Od ostatniej wizyty w Toledo minął szmat czasu. Od razu po pogrzebie Sophie, Óscara i Vita, Clare wróciła do swego rodzinnego domu w Guadalajara. Przez ostatni rok bez przerwy przywoływała wspomnienia sprzed kilku lat,  zapijając smutki w  barze  "El Irlandés Errante" przy  Calle de Juan Diges Antón 6. Świetna atmosfera, dobre beczkowane piwo i genialna muzyka na żywo, więc czemu by nie. Przecież i tak nie miała nic lepszego do roboty, a w domu czekały na nią tylko wciąż nierozpakowane pudełka z rzeczami osobistymi.
- Życie jak w Madrycie Clare, życie jak w Madrycie!
Zaśmiała się sama do siebie stojąc przed lustrem.
Regularnie raz w tygodniu spotykała się tam z Marie, aby upić się niemalże do nieprzytomności i roztrząsać to co wydarzyło się 5 lat temu.
- Clare. Dlaczego my właściwie to robimy? - spytała.
- Otóż Marie, musisz zrozumieć, że ból, który noszę w sobie,
ogień, który trawi moje myśli, póki co potrafi ugasić tylko zimne piwo.
 Roześmiała się w niebo głosy i szturchnęła siostrę w bok.  
- Wiesz, że spotykamy się tu od roku, co tydzień, w ten sam dzień, o tej samej porze?
A jedyne co się zmienia to ilość spożytego przez nas alkoholu?
- Marie, musisz to zrozumieć, nikt nie jest idealny, nawet Twoja siostra.
- Mhm. - westchnęła cicho.
W barze siedziały od kilku godzin, nie zamierzając opuścić lokalu przed  24:00 jak to zwykły robić. 


16:23

Prolog


"Dlatego w jednym dniu nadejdą jej plagi: śmierć i smutek, i głód; i będzie ogniem spalona, bo mocny jest Pan Bóg, który ją osądził."


Hiszpania, Guadalajara, rok 1938. 
Trwa wojna domowa w Hiszpanii tocząca się 
pomiędzy rządem Republiki Hiszpańskiej, a prawicową opozycją. 
Luis i Casilda walczą po stronie nacjonalistów.
protektoracie marokańskim Legia Cudzoziemska i Regulares,
 wchodzący w skład tzw. „Armii Afrykańskiej”, mieli zbuntować się 18 lipca o piątej rano...
Niestety, historia zmieniła swój bieg.
W miłości i na wojnie nie ma reguł. 
Wszystkie chwyty dozwolone.